Księga życia.

Wstęp

    Do wielu naszych życiowych ról, zawodu, przygotowujemy się przez wiele lat - najpierw uczęszczając do odpowiednich szkół, zdobywając praktykę, potem dokształcając się ustawicznie rozwijając i doskonaląc swoje umiejętności. Nie mielibyśmy przecież zaufania do ekonomisty lub inżyniera, który swój dyplom zdobył np. w latach sześćdziesiątych i od tej pory pracuje bez zmian bazując na zdobytych wtedy wiadomościach. Cóż to byłby za lekarz, który nie śledziłby najnowszej literatury medycznej, nie pogłębiałby swoich umiejętności zdobytych podczas studiów? To samo możemy powiedzieć o każdym zawodzie, roli społecznej. A jak wygląda nasze przygotowanie do najważniejszej, zasadniczej roli - bycia człowiekiem, a zwłaszcza - bycia chrześcijaninem? Zdarza się, że nasza edukacja w tym względzie kończy się w najlepszym wypadku gdzieś na etapie szkoły średniej, a często na uzyskaniu swoistego “dyplomu” - sakramentu bierzmowania. Czy równie często jak do literatury fachowej, folderów najnowszych technologii lub środków makijażu zaglądamy do najważniejszego “Podręcznika Życia” jakim jest Biblia - Pismo święte? Można powiedzieć: cóż to za chrześcijanin, który na codzień nie rozwija swojej wiary czytając i rozważając Słowo Boże - źródło tej wiary?

    “Nieznajomość Pisma św. jest nieznajomością Chrystusa” (św. Hieronim). Jest przyczyną płytkości i niepewności naszej wiary. Może jest to jedna z przyczyn, dla których tak niechętnie rozmawiamy z tzw. Świadkami Jehowy? Oni znają Pismo św. wprawdzie wybiórczo i bardzo tendencyjnie ale i tak lepiej od nas - chrześcijan, których Biblia jest szczególną własnością i skarbem.

    Znam rodziny, w których jest zwyczaj wspólnej modlitwy oraz czytania i rozważania Pisma św. np. w niedzielne popołudnie. Piękny zwyczaj, ale ile jest takich rodzin? Czyż nie bywa tak, że tej Księgi “używamy” tylko raz w roku - podczas wieczerzy wigilijnej a potem chowamy głęboko, żeby nie “raziło w oczy”? A może wcale nie ma tej Księgi w naszym domu? Sądząc po popłochu jaki rokrocznie panuje wśród pierwszoklasistów liceum, gdy muszą “zdobyć” tekst Pisma św. Starego Testamentu (obowiązkowa lektura fragmentów w ramach lekcji j.polskiego) - takich domów jest sporo. A więc jesteśmy chrześcijanami czy też nie?

    Czytając Pismo św. regularnie możemy zachwycić się jego pięknem, głębią, realizmem i aktualnością. Tam właśnie a nie gdzie indziej możemy znaleźć odpowiedź na wszystkie nurtujące nas pytania, możemy nauczyć się życia, bo tam jest źródło prawdziwej Mądrości, wiecznej i niezmiennej, która zawstydza wszystkich “pięciominutowych mędrców”. Oczywiście skarbiec ten jest pilnie strzeżony - otworzyć go można kluczem modlitwy.

    Nie jest obojętne od jakiego miejsca zaczniemy czytać. Jedne księgi są łatwiejsze, inne trudniejsze. Pamiętam moje pierwsze zetknięcie się z tekstem Biblii. Byłam wtedy uczennicą szkoły podstawowej. Zaczęłam czytać Nowy Testament jak zwykłą książkę - od początku, czyli od Ewangelii wg św. Mateusza. Pierwsze dwie strony mojej książeczki były “naszpikowane” samymi imionami (rodowód Jezusa) i niestety zniechęciłam się do jej czytania na wiele lat, a wystarczyło przełożyć te dwie lub trzy strony... .
    Często zachęca się do rozpoczęcia lektury Pisma św. od Nowego Testamentu a zwłaszcza Ewangelii, najlepiej wg św. Łukasza (duże podobieństwo wykazują trzy tzw. Ewangelie synoptyczne - wg św. Mateusza, Marka i Łukasza), potem Dziejów Apostolskich oraz Listów. Trochę trudniejsza jest czwarta wersja Ewangelii napisana przez św. Jana. Bez wątpienia najtrudniejszą księgą Nowego Testamentu, a być może i całej Biblii jest Apokalipsa św. Jana.
    Gdy Nowy Testament, a zwłaszcza Ewangelia, stanie się już dla nas “chlebem powszednim” - smacznym, pożywnym i krzepiącym, możemy próbować otworzyć skarbiec Starego Testamentu. Jest on o tyle trudniejszy, że powstawał w czasach i kulturze bardzo nam odległej (niektóre księgi nawet kilka tysięcy lat temu). Dobrze więc byłoby najpierw zapoznać się choć troszeczkę z geografią, środowiskiem, mentalnością ludzi wśród których i dla których te teksty powstawały. Nie byli to spokojni, łagodni, “cywilizowani” ludzie ale dzikie plemiona koczownicze, a panujące prawo to nie prawo miłości ale “oko za oko, ząb za ząb” (skądinąd brzmi to niestety bardzo aktualnie). Duże znaczenie ma też czas powstania poszczególnych fragmentów oraz gatunki literackie stosowane w tych tekstach, które kipią życiem, są pełne przeróżnych wątków, ludzkich problemów i charakterów.

    Byłoby błędem jednak podejść do tej Księgi jak do historycznej powieści sensacyjnej. Jest to przecież historia miłości Boga do człowieka, miłości szalonej, która niestrudzenie wychodzi naprzeciw zbuntowanemu, zniechęconemu, upadłemu stworzeniu i przebacza, podnosi, ożywia, obdarowuje z niepojętą hojnością. Historia ludzkich odejść i powrotów. Ból nieodwzajemnionej miłości:

“Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem,
i syna swego wezwałem z Egiptu.
Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie,
a składali ofiary Baalom i bożkom palili kadzidła.
A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem,
oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich.
Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości.
Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę -
schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go.”
  (Oz 11,1-4)

A ukoronowaniem tej miłości było szaleństwo Krzyża:
“Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” ( J 15,13)

    Jak można być obojętnym na taką miłość? Chrystus nazywa nas przyjaciółmi. Jesteśmy przyjaciółmi Boga a Pismo św. jest listem od przyjaciela, listem pełnym dowodów miłości. Odczytujmy więc ciągle na nowo te listy, pisane do każdego z nas z osobna.

    Pamiętajmy jednak, że ich interpretacja nie może być sprzeczna z nauczaniem Kościoła: “To przede wszystkim miejcie na uwadze, że żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśnienia. Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili od Boga święci ludzie” / 2P 1,20-21 /. Musimy więc uważnie konfrontować nasze przemyślenia z nauczaniem Kościoła, z tym co słyszymy np. podczas niedzielnych homilii, a w razie wątpliwości poprosić o pomoc osobę kompetentną - najlepiej kapłana. Dla dzieci takimi przewodnikami po biblijnych ścieżkach powinni być (oprócz katechetów) przede wszystkim rodzice.

Zachęcam do codziennego, uważnego czytanie fragmentu Pisma św. aż stanie się to naszym nawykiem i głęboką wewnętrzną potrzebą.

Wioletta Masiuda
Strona główna