Kilka pielgrzymkowych wspomnień...
Z pielgrzymki wróciłam z bardzo czerwonym nosem...
Chciałam iść, aby przeprać swoją duszę i odtłuścić ją z wygód. To był dla mnie
„święty czas”, gdzie duchowy organizm człowieka zostaje uwrażliwiony na światło
poznania...
¨¨¨
Już po pierwszym dniu rozszumiał się we mnie boleśnie kwas mlekowy. Mięśnie nóg i
karku broniły się wszelkimi odmianami cierpień. Wszystko, co cielesne we mnie, było w
stanie opozycji i buntu. Sierpniowe słońce wypiekało ramiona i twarz.
¨¨¨
Pierwsza polowa Msza św. pod sufitem nieba.
Ksiądz Orzechowski, pseudonim ORZECH, pielgrzymkowy wielki przywódca, codziennie podczas
kazań, wywoływał z Biblii jedno imię boże... Słuchaliśmy jak puste skorupy,
walcząc z komarami i własnym zmęczeniem.
Mówił prosto, krótko i przejrzyście, a ryżowe szczotki Jego słów ostro szorowały
pokład naszych dusz.
Oczekiwało się na te Msze św., gdzie Bóg już po kilku słowach „Orzecha” stawał
między nami tak realnie, aż chodziły ciarki po plecach.
¨¨¨
Oleśnica. Gorące wieczorne powietrze zwiastowało burzę i komunikaty też. Bardzo boję
się burzy. W domu zasłaniam zasłony, odłączam urządzenia elektryczne. Jak tu zostać
samej w namiocie, w parku pełnym drzew? Gdzie skryć się od nabrzmiałego,
zdenerwowanego nieba? Rozplątując zagadki namiotu szeptałam: „Panie, czyżbyś o mnie
zapomniał?” I w tym momencie, jak kwiat paproci zakwitł za mną głos starszej Pani
zapraszającej na nocleg...
¨¨¨
Gościnność przydrożnych rowów była nieoceniona! Jak żarłoczne ptaki, pośpiesznie
wydziobywaliśmy konserwy. Rozgrzani do czerwoności, wypuszczaliśmy z siebie tropikalny
pot...
¨¨¨
Ziemia żabia (coś w rodzaju stadionu). Zastępy zdziwionych żab brnęły na nasze nogi
i wyspy ze swetrów.
W ziemi żabiej czytano nam Ewangelię o kobiecie mającej krwotok, która dotknęła się
szaty Pana Jezusa.
Potem obleczono Pana w złotej monstrancji długim, białym tiulem, a my mogliśmy się
„Go” dotykać, jak tamta kobieta.
¨¨¨
Deszcz towarzyszył nam prawie cały dzień. Szlochał krajobraz, a my wyglądaliśmy jak
bukiet foliowych, kolorowych kwiatów. Weszliśmy do kolejnej wioski. Ale to była dziwna
wioska... Nikt nie machał w oknach, nie częstował kompotem. Miejsce zaczarowane przez
złą wróżkę, uśpione?
Odpoczywaliśmy w grubym deszczu, mówiąc „litanię zdziwienia” do pustych furtek.
Poobtykani jeszcze szczelniej szeleszczącymi płaszczami, posiadaliśmy na mokrej ziemi,
aby dać wolne zmęczonym stopom.
Potem, w dalszej drodze, ceniliśmy każdy promyczek słońca i umieliśmy za niego
dziękować!
Orzech mówił: „Tylko nie szemrajcie. Izraelici szemrali i nie doszli do Ziemi
Obiecanej”...
¨¨¨
Wdzierała się w nas nowa przestrzeń.
Podczas postojów, siadali w rowie obok mnie nieznani ludzie. Dotykali mnie słowami jak
błogosławieństwem...
¨¨¨
Piękna miejscowość z przystrzyżonymi trawniczkami o zagranicznej nazwie Włochy. Tam
uroczy APEL JASNOGÓRSKI z wyspy na małym jeziorku. Na dobranoc ksiądz opowiedział
wszystkim bajkę. Czuliśmy się prawdziwie dziećmi...
¨¨¨
Szły w mojej grupie (ósmej) siostry Betanki. Anielskimi głosami śpiewały rano
godzinki, prowadziły różaniec i wiodły nas w nowe przestrzenie, np. MIŁOSIERDZIA
BOŻEGO. Były jakby innymi drzewami, inaczej kwitnącymi, były bez chytrych źrenic. Z
ich białych twarzy bił blask PRAWDZIWYCH NACZYŃ PAŃSKICH...
¨¨¨
Wieś Woskowice, coś w rodzaju parku.
Orzech mówił o Emmanuelu i to tak znakomicie, że po chwili już wiedzieliśmy jak „ON
LUBIT CZEŁAWIEKA”.
Drzewa nad ołtarzem tworzyły zielony trzepocący witraż. Bawiło się nim słońce.
Tamtejsze gołębie wtórowały: uchu, uchu. Gdzieś w tle kukurykały przeciągle koguty.
Cała symfonia przyrody, pulsuje, gra, czuje swego Stwórcę...
¨¨¨
Chyba poniedziałek? Gdzieś w lesie.
Uczeni jesteśmy jak kochać Boga Ojca - Tego, którego wizerunek jest dla nas bardziej
oddalony, abstrakcyjny. Łatwiej widzieć Jezusa jak nauczał z łodzi, uzdrawiał
trędowatego. A tu Bóg „OJCIEC - MATKA” zarazem?
Siostry drzewa jak zwykle uczestniczą w Eucharystii. Czy rozumieją? Czy my rozumiemy?
Otrzymujemy Sakrament Namaszczenia Chorych. Mamy nie iść po ten Sakrament „jako te
snopy słomy” - ostrzega Orzech. Ale tak nie będzie, bo BÓG JAK WIELKI TRZMIEL spadł
na nas ze słowami Ewangelii i kazania.
Już błyszczą olejami moje ręce.
Jak ja wrócę do rzeczywistości? A może wędrować tak do końca świata?...
¨¨¨
Znowu gości nas las. Tam Eucharystia. Maszerują dominikańskie sztandary, brzmi jak
najszczersza prawda BOGURODZICA.
Nie brzęczą żadne instrumenty, tylko słychać dostojne, patetyczne chóry męskie.
Przed czytaniem Biblia obsypana zostaje kwiatami polnymi przez dziewczęta w wiankach.
Orzech poucza, co znaczy imię JEZUS, że zegnie się wszelkie kolano, że przynosi ulgę
i słodycz. Pada pytanie: „Matki błogosławicie swe dzieci?” Pytanie proste, a
odpowiedzi? Cisza...
Granatowe robaczki chodzą po ściółce. Błyszczą im chitynowe pupy. Jest niesamowicie.
Nic już nie boli, nie przeszkadza, bo DUCH jest porwany, a ŻAR nie wygasł...
Jolanta Nitka